
Moda XIX wieku zachwycała przepychem, elegancją i dbałością o detale. Kobiety z wyższych sfer nosiły wytworne suknie, a ich twarze zdobiły starannie nałożone kosmetyki. Bycie piękną było obowiązkiem, a wygląd stanowił przepustkę do świata elit. Niestety, wiele z tych cudownych materiałów i produktów kosmetycznych skrywało śmiertelne niebezpieczeństwo.
Nie istniały jeszcze regulacje dotyczące składu kosmetyków czy bezpieczeństwa ubrań. Producenci eksperymentowali na żywym organizmie – kobietach, które nieświadomie aplikowały na skórę trucizny i otaczały się substancjami, które powoli je zabijały. Dziś trudno wyobrazić sobie, że coś tak pięknego, jak lśniąca zielona suknia balowa czy nieskazitelna biel cery, mogło prowadzić do chorób, a nawet śmierci.
Przyjrzyjmy się bliżej, jak kobiety nieświadomie truły się w imię mody i urody.
Zabójcze suknie: zielona trucizna
W XIX wieku zielenie były synonimem luksusu – soczysta, głęboka zieleń pojawiała się na sukniach, zasłonach, tapetach i kapeluszach. Sekret tego wyjątkowego koloru tkwił w arsenie – niezwykle toksycznej substancji chemicznej.
Barwnik Scheelego i zieleń paryska (dwuwartościowy arsenian miedzi) dawały tkaninom niezwykle intensywny odcień, ale miały przerażające skutki uboczne. Pod wpływem wilgoci arsen uwalniał się z materiału w postaci pyłu, który dostawał się do organizmu przez skórę, układ oddechowy i błony śluzowe.
Kobiety, które nosiły zielone suknie, często skarżyły się na bóle głowy, nudności, zawroty głowy i problemy skórne. Te, które spędzały w nich długie godziny, doświadczały poważniejszych objawów zatrucia, takich jak wrzody na skórze, krwawienia z nosa czy uszkodzenia narządów wewnętrznych. Arsen miał również wpływ na płodność i ciążę, co czyniło go szczególnie niebezpiecznym dla kobiet marzących o potomstwie.
Co gorsza, nie tylko suknie były zagrożeniem. Tapety, dywany i meble pokryte zielonym pigmentem również wydzielały toksyczne opary. Osoby spędzające czas w takich wnętrzach często chorowały na tajemnicze dolegliwości, które w rzeczywistości były zatruciem arsenem.
Dopiero pod koniec XIX wieku zaczęto szerzej mówić o zagrożeniu, jakie niosły zielone barwniki. Wcześniej jednak tysiące kobiet dosłownie umierało w imię mody.

Ołów, rtęć i inne trucizny w kosmetykach
Piękna, porcelanowa cera była ideałem kobiecej urody w XIX wieku. Aby osiągnąć efekt alabastrowej skóry, kobiety stosowały różnego rodzaju pudry i kremy. Niestety, wiele z nich zawierało toksyczne substancje, które wyniszczały organizm.
Biel ołowiowa – cicha zabójczyni
Jednym z najpopularniejszych kosmetyków tamtej epoki był puder na bazie bieli ołowiowej. Ołów skutecznie rozjaśniał skórę i maskował niedoskonałości, ale miał też mroczne oblicze. Wnikał w głąb organizmu, powodując przewlekłe zatrucia, objawiające się:
- silnymi bólami głowy,
- osłabieniem mięśni,
- wypadaniem włosów,
- zmianami skórnymi i wrzodami,
- a w ciężkich przypadkach – uszkodzeniem układu nerwowego.
Co gorsza, kobiety stosowały puder codziennie, nieświadome, że stopniowo niszczą swoje zdrowie.
Rtęć – zabójczy eliksir piękna
Innym popularnym składnikiem kosmetyków była rtęć, stosowana głównie w maściach na przebarwienia i piegi. Rtęć działała wybielająco, ale jednocześnie powodowała drżenie rąk, zaburzenia psychiczne i uszkodzenia nerek. Długotrwałe stosowanie rtęciowych kosmetyków mogło prowadzić do tzw. “choroby szalonych kapeluszników” – zaburzeń neurologicznych wynikających z zatrucia metalem ciężkim.
Belladonna – piękność za wysoką cenę
W epoce wiktoriańskiej kobiety pragnęły mieć duże, hipnotyzujące oczy. Aby uzyskać ten efekt, wkrapiały do oczu ekstrakt z pokrzyku wilczej jagody (belladonny), który rozszerzał źrenice i nadawał spojrzeniu tajemniczy, zalotny wygląd. Niestety, substancja ta była silnie trująca. Regularne stosowanie prowadziło do:
- pogorszenia wzroku,
- halucynacji,
- dezorientacji,
- a w skrajnych przypadkach – ślepoty.
Mimo tych zagrożeń belladonna była popularna aż do początku XX wieku.


Jak kobiety zaczęły się bronić?
Pod koniec XIX wieku świadomość zagrożeń zaczęła rosnąć. Lekarze i naukowcy zaczęli badać skutki stosowania toksycznych kosmetyków i tkanin. Powoli wprowadzano pierwsze regulacje dotyczące składu kosmetyków i barwników tekstylnych.
Wielką rewolucję przyniósł XX wiek, kiedy rządy zaczęły regulować przemysł kosmetyczny. Wprowadzono zakazy stosowania ołowiu, rtęci i arsenu, a coraz większą rolę odgrywały naturalne kosmetyki. Kobiety zaczęły też uważniej przyglądać się temu, co nakładają na skórę.
Dziś trudno wyobrazić sobie, by suknie czy kosmetyki mogły skrywać śmiertelne niebezpieczeństwo. Jednak historia uczy, że pogoń za pięknem nie zawsze idzie w parze z troską o zdrowie. Warto pamiętać o tym również dziś, wybierając kosmetyki i ubrania świadomie.